Potrzebowaliśmy dobre WiFi więc z rana udaliśmy się do knajpy na kawę. Ale ile można pić espresso? Załatwialiśmy bardzo nieprzyjemne rzeczy (odprawa lotnicza, płatności za apartament, bilety PKP do Poznania...) więc piwo z widokiem na zatokę okazało się niezbędne. Tyle tytułem wyjaśnienia tytułu. ;)
Ostatni tydzień pobytu mija zdecydowanie za szybko. Ale też zmieniliśmy tryb z leniuchowania na aktywny. ;) Poniedziałek spędziliśmy w Xaghra, naszym głównym celem były megalityczne świątynie Ggantija, pochodzące z okresu neolitu, starsze niż egipskie piramidy. Obiektywnie patrząc - sterta kamieni. ;) Ale poprzedzona bardzo interesującą wystawą, która wprowadziła nas w życie w tamtych czasach. Odpowiednio nastawieni potrafiliśmy docenić tamtejszych inżynierów, dzięki którym świątynia dotrwała naszych czasów w całkiem niezłym stanie. Tyle lat!
W ramach multibiletu mieliśmy też okazję zwiedzić stary, oryginalny młyn. Choć niestety sam wiatrak był w remoncie to w środku młyna zobaczyliśmy "pracownię" młynarza, mieszkanie jego rodziny z dawnymi sprzętami domowymi i weszliśmy na sam czubek budynku. ;-) Później, za mapą, udaliśmy się do jaskini Ninu's cave. Zdumieni zatrzymaliśmy się na środku ulicy, przed starym domem. Pełni zwątpienia nacisnęliśmy czerwony guzik, zgodnie z treścią tabliczki obok, która mówiła, że jaskinia jest otwarta, wystarczy zadzwonić. Ze środka usłyszeliśmy starczy głos zachęcający do wejścia. W środku czekała na nas staruszka, która łamiącym się głosem opowiedziała historię swojego pradziadka, który dawno temu przybywszy do Xaghry szukał miejsca by się osiedlić. Znalazł jaskinię ze źródłem wody i tam zbudował swój dom. I faktycznie, w środku mieszkania drzwi, a za nimi kamienne schody w dół do najprawdziwszej jaskini, pełnej stalaktytów i stalagmitów.
Następnego dnia postanowiliśmy skorzystać z atrakcji wodnych. Wypożyczylismy kajak i ruszyliśmy na otwarte morze. Na szczęście fale nie były wysokie. ;) Plynęliśmy wzdłuż brzegu, eksplorując napotkane jaskinie. Do jednej wplyneliśmy całkiem głęboko! Raj dla nurków. Wiosłowaliśmy tak długo, aż na horyzoncie za zakrętem klifu zobaczyliśmy Azure Window, po czym zawróciliśmy i zawinęliśmy do portu. Przy tej bliskości wody i morskiej bryzie nawet nie zauważyliśmy, jak słońce zabarwiło nas na barwy narodowe. :)
Po rannym wysiłku dla rąk popołudniu postanowiliśmy rozruszać nogi. Udaliśmy się w okolice Gharb, skąd ruszyliśmy szlakiem "country walk" do wąwozu. Kanion był krótki i nie za głęboki, choć nie ujmowało mu to uroku. A na jego końcu odkryliśmy Wied Il-Mielah Window, siostrzaną formację skalną Azure Window. Byliśmy sami, słońce zachodziło, woda leniwie rozbijała się o skały, było cudownie. ;)
Wczoraj odbyliśmy naszą wyczekiwaną wycieczkę po wyspie na quadzie. Poruszanie się ruchem lewostronnym szło nam gładko, przynajmniej dopóki nie dojezdżaliśmy do skrzyżowania lub co gorsza ronda.
Ale daliśmy radę. :) Ja przeszłam prawdziwy test, gdyż tuż przed wjazdem do Rabatu, najbardziej ruchliwego miasta na Gozo, Michu oddał mi kierownicę, ale w końcu nie od dziś wiadomo, że kobiety mają lepszą orientację w terenie. ;) Poruszanie się quadem dawało nam tyle frajdy gdyż (oprócz oczywistego poruszania się tą zabawką) mogliśmy dotrzeć wszędzie tam, gdzie autobus nie za koniecznie dociera. Podziwialiśmy San Blas Bay, gdzie podejście do zatoki jest tak strome, że za opłatą plażowiczów przewozi jeep, wjechaliśmy na szczyt z latarnią, odkryliśmy tutejszy fiord (szkoda, że nie mieliśmy czasu się wykąpać ale czas pchał nas dalej w trasę) zrobiliśmy zdjęcia Fungus Rocks. Tam dopadła nas awaria, zepsuła się skrzynia biegów. Prawie godzinę czekaliśmy na wymianę pojazdu, w pełnym słońcu i bez skrawka cienia, ale było warto - nowy quad był większy i nowocześniejszy, sprawił nam dużo motoryzacyjnej frajdy. ;) Na koniec wypatrzyłam przy drodze sklep rybny, gdzie Michu po dokładnym przestudiowaniu dostępnego asortymentu dokonał zakupu świeżych rybek (dużych sardynek) i ośmiornicy. Obiad był przepyszny!



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz