Michu szykuje śniadanko (tak wiem, szczęściara ze mnie) a ja siedzę na naszej kanapie z widokiem na dolinę Xlendi i zabieram się za raport. ;) Mamy się fantastycznie! A teraz trochę więcej szczegółów:
W sobotę zgodnie z planem udaliśmy się wieczorem do wioski Qala na festę z okazji dnia św. Józefa. Fajerwerki strzelały juz od wczesnego popołudnia. Na miejscu zastaliśmy kościół oświetlony w całości różnokolorowymi lampkami, a ulice udekorowane girlandami. W środku odbywały się modlitwy i święcenia, a na schodach i placu przed kościołem... istny odpust! Mnóstwo ludzi pijących piwko i jedzących lokalne specjały (potrawka z królika i kule ryżowe były wyśmienite), dzieciaki biegające wszędzie, gwar i śmiechy, a nad tym wszystkim górowała orkiestra grająca wszelkie możliwe tematy filmowe - Titanic, Ojciec Chrzestny, Indiana Jones... świetna impreza!
W niedzielę postanowiliśmy się w końcu wyspać i odpuscilismy ranne śniadanie (do 9,30 podawali). Dzień spędziliśmy na Ramla Bay - zatoka z plażą z czerwonym piaskiem. Kolor piasku tak ładny, że nawet nie przeszkadzało nam to, że wszędzie się wciskał. A woda... marzenie! Zatoka szeroka z spokojnym i dość płytkim morzem. Stojąc po szyję we wodzie podziwialiśmy swoje cienie na piasku! Zrobiliśmy tez użytek z naszych nowo zakupionych masek i gonilismy ryby pod wodą. Bajka!
Poniedziałek był pod znakiem przeprowadzki. Teraz śpimy w Xlendi. Mamy całe mieszkanie całe do swojej dyspozycji - dwie sypialnie, łazienka, kuchnia z salonem. Przy naszej kawalerce Michu czasem się tu gubi ;) I co najfajniejsze - balkonik z widokiem na dolinę i zatokę. Mocno się zastanawiamy czy nie zrezygnować z naszego trzeciego miejsca pobytu i nie zostać tu do końca.
Nie ma jednak miejsc idealnych - w Xlendi, miasteczku wielkości Raszyna nie ma ani jednego sklepu! Po zakupy musieliśmy się udać do Victorii, gdzie znajduje się sensowny supermarket. Całe szczęście, że wzięliśmy ze sobą pustą walizkę, inaczej w życiu byśmy się nie zabrali. W samym Xlendi da się jednak zrobić zakupy - kursują stragany objazdowe. Sęk w tym, że trasy ani godziny przejazdów nie są znane - trzeba polować. Ale jak już się dorwie taki samochód to owoce, warzywa i piwo mają - czyli to co najważniejsze. ;)
Tutaj kilka słów wyjaśnienia a propos nazwy stolicy Gozo. Mianowicie miasteczko zawsze nazywało się Rabat (po arabsku "przedmieście"), do roku 1897 kiedy to z okazji diamentowego jubileuszu brytyjskiej królowej przemianowali je na Victorie. Na wszystkich tablicach dojazdowych funkcjonują jednak obie nazwy i tak też zamiennie używają mieszkańcy.
Wczoraj mieliśmy dzień rozrywki! Wybraliśmy się na combitour. Najpierw było jeep safari, w otwartych jeepach objechalismy całą wyspę dookoła zatrzymując się przy co ciekawszych miejscach. Widzieliśmy jaskinię Calypso, posąg Jezusa na wzór tego z Rio, Salt Pans - do dziś czynne warzelnie soli i największy cud tutejszej natury - Azure Window, łuk skalny w kształcie gigantycznego okna. Po smacznym i sysącym lunchu w Mariblu czekała nas druga część wycieczki - rejs statkiem wokół wyspy Comino. Barbarossa nas zachwyciła - cała drewniana. Doplynelismy do Blue Lagoon gdzie w wodzie błękitnej jak niebo pływaliśmy wśród ławic rybek. Skusiliśmy się też na krótki rejs pontonem do jaskiń, do jednej musieliśmy wpływać z latarką. Cuda natury są niesamowite. :)
![]() |
| Nasz widok z balkonu na Xlendi Bay |

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz